Wdałam się ostatnio w spór o to, czy lepiej podejmować decyzje za pomocą demokratycznych reguł, czy raczej zdać się na wpływ jednego tyrana. Wnioski nie są tak oczywiste, jakby się mogło wydawać.
Osoby, z którymi rozmawiałam (i decydowałam), miały podjąć pewną decyzję dotyczącą całej grupy. Pojawiły się dwa pomysły, co zrobić. Większość zagłosowała za jedną z opcji i wydawało mi się, że sprawa jest już rozwiązana. Tak jednak nie było. Jedna z osób (ta w mniejszości) zaczęła forsować własny projekt nie zważając na to, co mówili inni. Ci, którzy byli wcześniej w mniejszości, wsparli ją. Co ciekawsze, uzyskała wsparcie też wśród osób, które wcześniej zagłosowały odmiennie.
Wartości demokratyczne są mi bliskie, dlatego starałam się obronić wynik głosowania. Byłam naiwna wierząc, że dla wszystkich jest to tak samo ważne. Na pytanie, czemu tak postępują, odpowiedzieli, że nie chce im się o tym za bardzo myśleć, a „tyran” przedstawił gotowe rozwiązanie oraz nie chcą się z nim kłócić. Przyszło mi do głowy, że tyran tak naprawdę nie jest tyranem, tylko liderem o silnym autorytecie. Jednak zakulisowe rozmowy przeczyły temu przypuszczeniu.
Cała sytuacja nie miała oczywiście charakteru badania, tylko stanowiła jeden obrazek z otaczającej nas codzienności. Rozeszłaby się zatem po kościach, ale skłoniła mnie jednak do głębszych, niełatwych przemyśleń.
Nawet dzisiaj za naszą wschodnią granicą ludzie giną w obronie demokracji. Nie zgadzają się na tyranię i aby ktoś inny za nich podejmował decyzje. Sądzę, że gdyby zagrożenie to przyszło do naszego kraju i ja zaryzykowałabym swoje życie w obronie wolności. Chociaż nie nadaję się na wojaka i byłby to raczej krótki epizod, trwający do pierwszej zbłąkanej kuli lub walącego się stropu.
Pojawia się zatem naturalne pytanie, czy jest sens to robić, tzn. walczyć, ginąć? Jeśli ludziom jest wszystko jedno, niezależnie od wyniku głosowania? Dają sobie narzucić wolę tego, kto krzyczy głośniej, bardziej ceniąc wygodę niż własne zdanie.
W Polsce również mamy kłopoty z demokracją, gdy głosowanie jest nie pomyśli rządzących, zarządza się reasumpcję. Nikt nie protestuje, nic z tym nie robi. Czy staliśmy się zbyt leniwi i zgnuśnieli, żeby zareagować? No dobrze, może jednostki starają się coś z tym zrobić, ale ich głosy są tłumione przez rzeszę tych, którym jest tak wygodniej.
Także wojna tuż przy polskiej granicy nie jest w stanie sprowokować nas do refleksji. Bo o co tak naprawdę walczą Ukraińcy? Mam tutaj na myśli nie polityków, tylko zwykłego człowieka, który chwyta za broń, a jeśli nie walczy bezpośrednio, to znosi wszystko, każde niewygody i cierpienie w imię większego celu. Moim zdaniem tym większym celem jest dla tych zwykłych ludzi obrona demokracji, swojej wolności, własnego kraju i bezpieczeństwa.
My żyjemy w wolnym kraju, cieszymy się luksusem demokracji. Jednak jej nie szanujemy, nie cenimy. Śmiejemy się z Rosjan, że pozwolili sobie narzucić rządy tyrana. Czy jednak my nie postąpimy tak samo? Po prostu dlatego, że tak będzie wygodnie i po to, żeby się nie kłócić.
Socjolog (2009 – UKSW) i project manager (2011 – SGH). Członek International Sociological Association (ISA). Specjalizacja: socjologia zarządzania i rozwoju lokalnego.